Mam je już od ponad dwóch lat. Polubiłam je bardzo. Razem ze mną zmienia miejsca zamieszkania. Czasem je porzucam na dłuższą, albo krótszą chwilę - powody są różne: zmęczenie, limity bagażowe (bo jest tyle innych ważnych rzeczy!?), pozostawienie u kogoś, a czasem po prostu lenistwo. Jednak wracam do niego co jakiś czas, jak już zatęsknię.
O czym mowa?
Drogie Panie oto ono - Hoola Hoop, czy jak ktoś woli Hula Hop :-)
źródło: www.buzzillions.com
Po jakże pięknym (zazwyczaj) okresie w życiu kobiety - czyli ciąży :-) - mimo systematycznej utraty wagi, miałam pewne niedoskonałości tu i ówdzie, które momentami doprowadzały mnie do czarnej rozpaczy :-/
Po jakże pięknym (zazwyczaj) okresie w życiu kobiety - czyli ciąży :-) - mimo systematycznej utraty wagi, miałam pewne niedoskonałości tu i ówdzie, które momentami doprowadzały mnie do czarnej rozpaczy :-/
Niestety nie jestem zbyt konsekwentna w uprawianiu jakiegokolwiek typu fitnessu, ponieważ strasznie szybko nudzę się, dlatego też musiałam znaleźć jakiś sposób, żeby podjąć walkę z moim wrogiem.
Pewnego dnia przypadkiem - choć podobno nic nie dzieje się przypadkiem ;-) - znalazłam na You Tube filmik reklamujący koło do zadań specjalnych, nie jakieś tam zwykłe plastikowe kółko, nie, nie.
Są różne rodzaje tego sprzętu, różne wielkości i wagi.
Po długich poszukiwaniach internetowych zdecydowałam się na sprzęt bez dodatkowych wypustek i bajerów. Zaczęłam szukać anionowego (metalowego) kółka. I znowu, och...., przez przypadek na zakupach w Tk Maxx, odnalazłam Moje Hoola Hoop, za jedyne $12.
Oto ono:
Oto ono:
żródło: www.buzzillions.com
Waży 3 funty, czyli około 1,5 kg i ma średnicę 105cm. Jest składane, łatwe do przenoszenia i przewożenia. W zestawie jest płyta DVD z instrukcją i przykładowymi ćwiczeniami, których jest niemało.
Ja postawiłam tylko na kręcenie (och te moje lenistwo!). Myślałam, że będzie mi to sprawiało trudność, ale dałam radę już za pierwszym podejściem. Waga kółka i materiał z jakiego jest ono wykonane daje efekty, jednak po pierwszym użyciu można się przerazić. Po pierwszym pięciominutowym (byłam twarda!) "hulahopowaniu" miałam odrętwiały brzuch, a na drugi dzień....koszmarne siniaki wokół pasa. Nie wyglądało to zbyt atrakcyjnie, zwłaszcza, że brzuch i tak był po przejściach. Nie poddałam się jednak. O nie!
Z każdym kolejnym dniem było mi coraz łatwiej kręcić kołkiem - pomimo lekkiego bólu- i stopniowo zwiększałam czas "treningu". Po kilkunastu dniach wieczorne spotkanie z hoola hoop był dla mnie rytuałem. Brałam książkę do ręki lub stawałam przed telewizorem i kręciłam i kręciłam i kręciłam....do 30 minut.
Uwierzcie mi, że po dwóch miesiącach bez żadnych diet i innych ćwiczeń mój brzuch, biodra, pupcia i uda nabrały innego wyrazu. Tak się rozkręciłam, że moje mięśnie to polubiły! Skóra stała się jędrniejsza, NAPRAWDĘ. Straciłam parę centymetrów. Jedynym dodatkowym wysiłkiem jakim wspomagałam pracę z hoola hoop były codzienne długaśne spacery z moim Maleństwem. To wszystko. Oczywiście niech nikt nie pomyśli sobie, że ten przyrząd zdziała cuda i po kilku użyciach z Oponki zrobi się Talia Osy. O nie, nie! Tu potrzeba systematyczności i wytrwałości, wtedy zadziała.
Tym zawziętym polecam gorąco.
Teraz bardzo chętnie wracam co jakiś czas do "kręcenia". Niestety nie mam idealnego brzuszka trenerki fitness. Ćwiczenia w moim przypadku to za mało. Za dużo kilogramów pozbyło się moje ciało po wydaniu dziecka na świat, ale o tym może innym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz